czwartek, 17 marca 2016

O wartościach, czyli dziwny jest ten świat.

Odkąd jestem mamą inaczej patrzę na świat. Bardziej lękliwie, pragnąc ochronić moje dziecko przed całym jego złem. Oglądanie wiadomości stało się udręką, gdy słyszę o kolejnych wypadkach i nieszczęściach z udziałem dzieci.  Właśnie przed chwilą dowiedziałam się, że w moczu 11 letniej dziewczynki, który był przyniesiony do laboratorium do badania, znaleziono plemniki… Natychmiast zaalarmowano prokuraturę i jej tatuś poszedł siedzieć…

Z grubej rury rozpoczęłam, właściwie niezamierzenie. Siadłam i zaczęłam pisać posta, jak leci. Ostatnio zastanawiałam się nad tematem wartości w życiu. W końcu to one powodują, jak postrzegamy świat oraz jakie decyzje podejmujemy. Jak się żyje zgodnie z nimi, to nic nie uwiera, a wszystko wydaje się być na swoim miejscu.

I kurczę, cholera jasna, dochodzę do wniosku, że tak, wiem, jakie mam wartości, i yes, żyję zgodnie z nimi. Wiem, co jest dla mnie ważne i tak kieruję swoimi wyborami, by mieć dla mnie tego, jak najwięcej w życiu. Mam wspaniałych ludzi dookoła siebie, którzy mnie nieustannie inspirują i wspierają. Prawdziwe, szczere relacje są dla mnie szalenie ważne. Może właśnie dlatego jestem w szoku, gdy wychodzę z tej swojej bańki mydlanej w świat.

Na przykład w świat biznesu.

Kilka dni temu miałam spotkanie z dziewczyną, kobietą właściwie, którą miałam okazję poznać przy okazji projektu, który prowadziłam, gdy byłam z Koszałkiem w ciąży. Pani po trzydziestce, na stanie mąż, córka siedmioletnia i pies labrador. Na etacie w firmie, na stanowisku kierowniczym, a jednocześnie działa jako konsultantka biznesu i szkoleniowiec.

- No to pokaż mi zdjęcie tego swojego synka!
- O, jak miło! - cieszę się, że ktoś dziecię me chce oglądać - Tutaj, proszę  – pokazuję jej zdjęcie w komórce, jak Koszałek zagląda do mnie z podwórka przez okno w kuchni.
- To wy mieszkacie w domu? Ja myślałam, że w bloku.
- Yyyy??! A pokazuj mi tu zaraz swoją córcię!
Oglądam obrazek sześcioletniej damy w różowej sukience, z diademem na głowie i w… makijażu.
- No jaka śliczna! To na jakiś bal szła córcia?
- Nie, my tak po domu sobie chodzimy. Wiesz, mama mi nie pozwalała się malować, to córcię maluję
- Aha.

Kobiety biznesu rozpoczynają spotkanie od rozmów dzieciowych. Po chwili moja rozmówczyni przechodzi do sedna.

- Mam do oddania projekt w innym mieście. Minimum 6  miesięcy pracy, musiałabyś być tam raz w tygodniu, płatne 7 tysięcy od zaraz na miesiąc.

7 tysięcy, pomyślałam sobie. No, mogłabym wreszcie pożyć i odłożyć na dalsze, chude miesiące. Myślę.

- Wiesz – dodaje zaraz – sama  wzięłabym go, ale za podwójną stawkę. Oni zresztą to wiedzą, ale tak tylko przy okazji mnie zapytali, czy kogoś nie znam, no to poleciłam im ciebie.
- Dzięki za pamięć. Nnnno dobra, a co ja miałabym tam robić?

I tak dalej, od słowa do słowa, układała się historia tej pani. Pal licho z projektem, którego pewnie nie wezmę z wielu przyczyn, pochłonęło mnie bardziej jej podejście do życia.

Pani w tej chwili stawia na zarabianie pieniędzy, więc nie rusza się na żadne dodatkowe fuchy, które kosztują mniej niż 5 tysia za dzień. Na spotkania netorkingowe to ona nie będzie chodzić, bo bywa tylko tam, gdzie po spotkaniu może wystawić fakturę. Z mężem rozmawia tylko przez telefon, z córką mało się widuje (i tu łzy w oczach), ale musi uzbierać na wymarzone wakacje (i tu szybkie zebranie się w sobie). Dwadzieścia tysięcy.

- O! to ciekawe! – przed moimi oczami zaraz pojawiła się podróż moich znajomych z małym dzieckiem po Azji przez pół roku. – Jak długo będziecie urlopować?
- Osiem dni.
- Osiem dni?! I Ty tyle pracujesz na osiem dni? I myślisz, że wypoczniesz, że nadrobisz więzi rodzinne i …. – trochę się zagalopowałam.
- Wiesz, zaczekaj, bo  z tego jakiś coaching się robi.
- No racja, sorry.

I dalej słuchałam. O szkoleniach, na których jej szef kazał wszystkim przybyłym na dzień dobry rozebrać się do naga w sali szkoleniowej. I ludzie się rozbierali. Ona do bielizny, inni do naga (i tu skrzywienie na przypomnienie sobie jakiegoś widoku starszego kolegi w stroju Adama).

- A czy ktoś zapytał o cel tego ćwiczenia, czy wszyscy, jak te owieczki słuchaliście swojego pasterza?
- No właśnie nie. I to nam szef unaocznił.
- Aha. Hm. A szef ma jakieś uprawnienia do prowadzenia tego typu szkoleń?
- No właśnie chyba sobie na nas ćwiczył. Ale w jego gabinecie wiszą foty z Brianem Tracy.

Potem szef kazał im w tym negliżu dobrać się w pary koedukacyjne. One leżały na podłodze, a oni je przygniatali siłą swojego ciała. One miały sobie wypracować wewnętrzną moc i siłę ducha.

- No ale to było kilka lat temu i młoda taka byłam….

Ten szef, to jest dziś znany przedsiębiorca i mówca motywacyjny. Występuje na stadionach. Ponoć wyszkolił sobie lekką wadę wymowy, aby być bardziej rozpoznawalnym. Rozumiecie. Mówisz normalnie, prawidłowo, i szkolisz się, by mieć wadę wymowy.

Im dłużej tego słuchałam, tym bardziej moje oczy stawały się jak spodki, na których stały nasze filiżanki z kawą.

 - No więc ja mam taki plan, żeby jeszcze przez 5 lat tak pracować, a potem sobie już odpuszczę i zacznę żyć. Ostatnio nawet miałam mieć spotkanie z dwoma przyjaciółkami, z którymi znamy się od smoczka, bo obie były w kraju, ale ostatecznie pojechałam do tej jednej z dwóch, z którą mogłam ubić interes. No i zdałam sobie z tego sprawę i pomyślałam – jakie to straszne.

- Wiesz, pieniądze też są wartością. Najwyraźniej na tym etapie twojego życia jest to dla ciebie kwestia nadrzędna. Nie ma co wartościować. Tylko miej świadomość tego, co idzie w odstawkę siłą rzeczy – rodzina i przyjaciele.

I tak też myślę. Nie ma nic złego w zarabianiu pieniędzy. Dużych pieniędzy. Fajnie jest, jak się jest w tym uczciwym. Bo jak mi panna przewraca oczami i zaraz po tym, jak mówi mi ile zarabia (a po co mi ta wiedza?), dodaje słodko:

- Właściwie to będę miała wyrzuty sumienia, że ci o tym mówię.

Albo

- To straszne, prawda? Ale ja każdy projekt wezmę dla pieniędzy.

A zaraz potem ma łzy w oczach, jak mówi o mężu albo zwierzątkach w potrzebie, to mi się wydaje, że coś jest nie halo w głowie tej pani.

A ja co? Wróciłam do domu, zdrzemnęłam się z dzieckiem, potem, gdy się przebudził i cisnął z płucek ile sił, śpiewałam mu „Kocham cię” na melodię „Cicha noc” i kołysałam na kolankach jak małego dzidziusia (jak te nóżyny już wystają!), aż dospał sobie brakujące pół godziny. I ja te pół godziny siedziałam z nim w ramionach i kontemplowałam ten nasz mamusiowo-synkowy moment.

Myślałam też o tej pannie, o której tu piszę, a jakże. O tym, że ją oceniłam. Że moje wartości – przyjaźń, rodzina są lepsze, szlachetniejsze, … tu wpisz inne wzniosłe słowo…. niż jej – zarabianie pieniędzy.

Tyle, że ona kasę ma, a ja ni mo. Taki ze mnie przedsiębiorca, jak z koziej dupy trąba. Niemniej – eksperymentuje, prowadzę swój biznes po swojemu, sporo sieję i ciągle czekam na plony. Uczę się. Jak plony nie przyjdą, to rozważę jakieś opcje B i C.

Tymczasem żyję TU i TERAZ, i kurde balans, naprawdę jest im dobrze! Pewnie chodzi o to, aby ten balans był – by pojawiał się czas i na zarabianie, i na rodzinę. Odchył w żadną ze stron zdrowy nie jest. 


Cdn.

10 komentarzy:

  1. Oj, z pewnością dziwny jest ten świat.
    Owa pani prezentuje typ człowieka od którego uciekam i trzymam się jak najdalej. Oczywiście rozumiem, że człowiek chce otrzymywać duże pieniądze za swoją pracę, za swoje zaangażowanie, za poświęcenie swojego czasu. I też nie widzę w tym nic złego. Ale "ten" typ człowieka to coś więcej, o czym świadczą jej teksty "o dom, a nie blok?", "tyle właśnie zarabiam, przykro mi". I nie zmieni się nawet jak już zarobi tę górę pieniędzy i nie będzie umiała żyć inaczej. Przełoży to na inną dziedzinę swojego życia. Mam w rodzinie taki egzemplarz - znajomi tylko tacy, którzy mają "odpowiednią" ilość pieniędzy na kontach, postrzeganie człowieka tylko przez pryzmat jego majętności, wakacje tylko w tropikach, dziecko czas spędza z nianią, babcią, bo ona ma zlecenie, wyjazd, szkolenie, jogę w zacny gronie, spotkanie towarzyskie, biznesowe, brunch, lunch itp. Kasa, kasa, kasa. Niestety, mąż wybierając karierę naukową na wyższej uczelni ekonomicznej nie sprostał wymaganiom i został porzucony na rzecz pana z wyższymi aspiracjami, czytaj pieniędzmi.
    Ale na łopatki rozłożyło mnie "szkolenie" dla naturystów;-0
    Trochę liznęłam różnych metod szkoleniowych, coachingu i poznałam trochę technik manipulacyjnych na zajęciach z psychologii w zarządzaniu, ale to leżenie nago i przygniatanie to mi się w głowie nie mieści!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    To się nadaję do sądu pracy po prostu.
    Nie traćmy sensu życia, relacji z bliskimi w imię chorych ambicji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyśka, jak mądrze Ty tu prawisz! Dzięki, dziewczyno! Wiesz, pisząc ten post, ja nawet nie przejaskrawiałam nic, pisałam, jak leci, jak było. Chyba byłam w jakimś szoku po tym spotkaniu i musiałam się wyżyć. Wiesz, skoro liznęłaś różnych metod rozwojowych, to pewnie domyślasz się, co stoi za fasadą tej dziewczyny. I w sumie to jest bardzo smutne.

      Ale dało mi też do myślenia, że może czas mi ruszyć dupkę i iść w komerchę - tzn. nadal być sobą, ale w obszarach, których niekoniecznie pragnę (np. ostatnio otrzymałam zlecenie poprowadzenia szkolenia z cyt. "chamskiej akwizycji", bo jakoś ... uwaga, uwaga... to podejście nie przekłada się w firmie na sprzedaż, więc postanowili coś zmienić -> cisnąć mocniej, hie hie hie). No, a że "chamska akwizycja" to nie moja działka to powiedziałam, że niekoniecznie. A przecież mogę wrócić do szkoleń sprzedażowych na swoich zasadach - jeśli to tylko może uzupełnić mój kryzysik finansowy....

      Tja... szkolenie na golaska... well, ja słyszałam o takich szkoleniach, dobrze płatnych, ale tam był konkretny zamierzony cel. I nie prowadził go szef swoich pracowników!!! I pod koniec takiego kursu łamania charakteru (np. raz wywalono uczestników na dzień i noc poza ośrodek w obcym mieście - bez wierzchnich ubrań i bez kasy, mieli sobie radzić) ci ich "oprawcy" z nimi siadali, omawiali każde ćwiczenie krok po kroku, zamierzony cel, postawy danego uczestnika i zadbali o to, by wrócił on do domu wzmocniony po doświadczeniu, a nie wewnętrznie poharatany....

      Ale się rozpisałam.... Chyba brakowało mi własnego perrorowania do ekranu, ha, ha!

      Pozdrowionka, wpadaj i pisz!

      Usuń
  2. Popatrz Mela, chyba żeśmy się znowu zsynchronizowały. Ja tez o balansie piszę. Ciekawa jestem ciągu dalszego ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z Tobą, że pieniądze to też jakaś wartość i cholernie ciężko jest ich nie mieć, bo jednak wiele spraw w życiu nam ułatwiają, pomagają w realizacji planów i marzeń...ale czy za wszelką cenę? Czy za jakąkolwiek, nawet najbardziej bajońską sumę pieniędzy, pokazałabym ludziom swój goły tyłek i pozwoliła jakiemuś obcemu, również nagiemu facetowi przygnieść się do podłogi? Oj nie,to już gruba przesada. Moim zdaniem lepiej mieć tych pieniędzy tak "w sam raz" - ani za mało, ani zbyt wiele - bo od nadmiaru jak widać też się ludziom w głowach pier...ekhm...przewraca ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. Pieniądze szczęścia nie dają. A ich brak daje? :)

      Tak, najlepiej mieć kasiory "w sam raz" - tylko ten "w sam raz" się różni od człeka do człeka...

      Usuń
  4. A ja myślę sobie, że dopóki jesteśmy sami (czytaj: bezdzietni), to każdy w zasadzie niech sam sobie wyznacza granice. Jednak fakt posiadania dziecka zmienia wszystko. WSZYSTKO. I ja się na przykład nie zgadzam z tym, że nie ilość a jakość czasu z dzieckiem ma znaczenie. To oczywiście też, ale ta ilość też jest ważna. I to szalenie. O ile jestem w stanie sobie wyobrazić powody, które kieruję koleżanką zbierającą 20tysiaków na ośmiodniowe wakacje (wyobrazić, ale za nic zrozumieć :)) o tyle nie wiem na ile ta koleżanka ma świadomość, że Jej rodzinie one nic nie dadzą. Co więcej- mogą jedynie spotęgować u Niej poczucie rozczarowania- że Ona tak ciężko tyrała, a wakacje nie spełnią Jej oczekiwań. Może zakładam to trochę na wyrost, ale zwyczajnie podejrzewam, że ta trójka może mieć już poważne problemy z przebywaniem ze sobą całą dobę.
    Kolejna sprawa- co po wakacjach? Zwolni, będzie pracowała po 8godzin dziennie, a potem wracała i podawała rodzinie obiad? Nie sądzę.

    W ogóle to czytam ten post któryś raz i... zastanawiam się na ile ta babka jeszcze jest sobą, na ile gra (łzy w oczach, kiedy mówi o zwierzątkach, te Jej "wyrzuty sumienia", że już wiesz, ile zarabia... Boże, co to jest??

    Myślę, że zarabianie kasy, tej dużej również, nie jest złe. Dobrze jednak pozostać w tym wszystkim w zgodzie ze sobą. Czy to się już tak nie da? Że ta duża kasa i spokojne spoglądanie co rano w lustro tak razem, w parze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marta, zgadzam się z Tobą w zupełności. Po nic nam jakość, jeśli jest raz na sto lat...

      Usuń
  5. Wow, wow... ale dobra dawka madrosci, Mela! Masz zupelna racje, ze jesli podejmujesz decyzje, czy w jedna czy w druga strone, swiadomie akceptuj to co odchodzi na dalszy plan. Pani, mimo wyboru, nie czuje sie dobrze ze soba. I po co jej te pieniadze skoro cierpi? Ja zawsze powtarzam, ze lepiej zyc biedniej ale miec balans. Widze, ze to wlasnie osiagasz w zyciu. Tego sie trzymaj :)

    OdpowiedzUsuń