czwartek, 3 grudnia 2015

Z odwiedzinami u Szefa Szefów

Pisałam już wcześniej, że bardzo lubię swoją pracę. Jako konsultant i trener biznesu stale poznaję nowych ludzi w różnych branżach. Lubię dynamikę swojej pracy, zmieniające się projekty, ciągłe nowości. Poznaję fascynujących ludzi, którzy są prawdziwymi liderami w swoim środowisku. Potrafią inspirować i świadomie zarządzać swoimi zespołami, wydobywając ze swoich ludzi najlepsze cechy. To jest szalenie budujące i zawsze daje mi kopa na długo po zakończeniu projektu.

Przed urodzeniem dziecka jeździłam więcej po Polsce. Po urodzeniu, zawodowo zwiedzam rodzinne okolice. W mniejszych miejscowościach zarządza się ludźmi nieco inaczej.
Pan Prezes Wiesław najpierw wyrzucił mnie z gabinetu.

- Proszę nie przeszkadzać! Jestem zajęty! – mówił ni to do mnie, ni to do telefonu przy uchu.
- Przepraszam najmocniej, byliśmy dzisiaj umówieni na ósmą? Moje nazwisko…  i jestem z polecenia pana pracownicy, Kasi.
- Ach tak? To proszę, proszę – powiedział do mnie, a do telefonu dodał  - Nie mogę teraz rozmawiać, proszę zadzwonić za godzinę!

Weszłam do gabinetu. Było w nim trochę jak u króla. Antyki, obrazy, zegary, cztery fotele o secesyjnych liniach, ozdobne lampy. Trochę nie pasowało mi to do nowoczesnej branży i budynku, w którym byliśmy, ale – co kraj, to obyczaj!
Po krótkim wstępie opowiedziałam, czym się zajmuję. O mojej pracy w różnych zakątkach świata. O tym, że miałam okazję doświadczyć różnych stylów zarządzania na sobie samej, co mnie bardzo ubogaciło i poszerzyło pole myślenia. Miałam szefa Niemca, który cenił sobie porządek, subordynację i jakość pracy. Miałam szefa Irlandczyka, który bardziej sprawiał wrażenie kumpla, niż przełożonego. Miałam też szefa Amerykanina, który stawiał na nasz rozwój i motywował do brania odpowiedzialności za siebie i za nasz zakres obowiązków.

Opowiadałam, dawałam przykłady zachowań, wskazywałam na plusy i minusy poszczególnych rozwiązań. A pan słuchał, słuchał, bacznie mi się przyglądał. Czasem przez jego poker face przebiegł pół uśmiechu, co brałam za dobrą monetę.
W końcu zamilkłam.

- I tak oto wygląda cała sytuacja, panie Wiesławie. W czym zatem mogę Państwu pomóc?
Pan Wiesław się zafrapował, podrapał chwilę po łysej głowie, pochylił się do przodu i rzekł:

- Wie pani, ja widzę że panią trawi choroba. Proszę się nie martwić. Nie panią jedną. Mojego syna też. I tych wszystkich ludzi, którzy wyjechali za granicę i wrócili do Polski. Unosicie się nad ziemią. Jedni latają wysoko, inni trochę niżej. I wam wszystkim wydaje się, że to co na Zachodzie działa można u nas wprowadzić.
-…? – gorączkowo zbieram myśli, co na takie dictum mam odpowiedzieć. Na szczęście mam jeszcze czas, gdyż Pan Wiesław ciągnie myśl:

- Czy wyobraża sobie pani syna i ojca, w czarnych kapeluszach, z pejsami po bokach, spacerujących ulicami naszego miasta?
- Wie pan, ja mam dużą wyobraźnię i mogę sobie taki spacer wyobrazić. Natomiast nie wiem, jaki miał by on skutek w naszym mieście. Ale do czego…

- No właśnie  - nie zdążyłam do kończyć pytania – zaraz zostaliby obrzuceni jajkami. Nie wszystko, co sprawdza się za granicą, sprawdzi się u nas – skonkludował.

- Panie Wiesławie, ależ zgadzam się z panem w zupełności. Dlatego mówi się o kontekstualizacji zagranicznych pomysłów, biznesów, zwrotów reklamowych, zanim wprowadzi się na rynek rodzimy. Dzieje się tak w każdej dziedzinie życia, biorąc z brzegu chociażby otwarcie filii zagranicznego banku w Polsce. To, co działa w kraju-matce, nie musi sprawdzać się w Polsce.
- I tu się z panią nie zgodzę. Akurat wiem coś na temat otwierania Citibanku w Polsce. Czy zdaje sobie pani sprawę, że on dopiero zaczął zarabiać na siebie, gdy cały polski zarząd został zwolniony i wprowadzono w jego miejsce Szwajcarów.

yyyyy to jakby pan przeczy sobie a potwierdza mój tok myślenia – pomyślałam, ale nie miałam odwagi powiedzieć czegokolwiek.
- Proszę kontynuować – powiedział po chwili.

- A może opowiedziałby Pan o pana zespole? - spróbowałam sprowadzić rozmowę do celów naszego spotkania - Chętnie dowiedziałabym się, w jakim zakresie moglibyśmy współpracować.
- Proszę kontynuować – powtórzył.

- Czy chciałby Pan dowiedzieć się więcej o usługach naszej firmy?

Skinął głową. Ni na tak, ni na nie.
No to opowiedziałam mu jak jedna z uczelni w Polsce miała problem z pracownikami jednego z działów administracyjnych. Dyrektor uznał, że szkolenie i próba stworzenia zespołu z grupy ambitnych indywidualistów to ostatni krok przed koniecznymi zmianami kadrowymi.

Na szkoleniu okazało się, że w grupie istniał potężny konflikt zamieciony pod dywan. Główne role w nim odgrywał jeden z członków zespołu, który na swoje nieszczęście, był przy okazji synem jednego z profesorów. Samo jego pochodzenie przysparzało mu problemów, bo zaraz za tym szły łatki, domysły, przekonania – niekonieczne zgodne z prawdą. Na drugie nieszczęście był człekiem czynu, lubił szybko wypełniać swoje obowiązki, a gdy widział, że inni się ociągają, to próbował, jak umiał, zachęcić do działania. Jego koleżanki w zespole uznały to niechybnie za znak „wywyższania się” i „uzurpowania sobie władzy”.
Tak się jednak sympatycznie zadziało, że podczas szkolenia śmieci spod dywanu ujrzały światło dzienne, a członkowie zespołu wykazali się mądrością i otwartością – czytaj: wygarnęli sobie a potem poszli na wódkę. Pierwszą od trzech lat.
Opowiadałam to panu Wiesławowi, aby przybliżyć mu zakres swojej pracy.

- A gdzie był kierownik? – spytał
- Proszę?
- A gdzie był kierownik? – powtórzył.
- Kierownik nie uczestniczył w szkoleniu, gdyż uznaliśmy..
- Pani mnie nie rozumie. Gdzie był kierownik?
- Tak, nie rozumiem pana. Proszę o wyjaśnienie.
- Gdzie był kierownik cały ten czas, że on tego wszystkiego nie wiedział?
- Ależ on wiedział, co się dzieje w swoim zespole! Dlatego właśnie zaprosił nas na…
- Czyli potwierdza pani, że nic nowego pani nie wniosła tym szkoleniem?
- Na poziomie zwiększenia wiedzy kierownika na temat ich pracowników – pewnie niewiele. Na poziomie rozwiązania konfliktu w grupie – bardzo dużo.
- A on sam tego nie potrafił zrobić?
- Najwyraźniej nie.

I dalej toczyła się tym tropem rozmowa. Pan Wiesław pytał o coś. Ja opowiadałam. On mówił, że to nieprawda, i niemożliwe, i że i tak jest to „zachodnie” i u nas się nie sprawdzi. Ja przystawałam na jego argumenty, wiedząc, że nie ma co wchodzić z nim w kontrę, bo nigdy go nie przekonam. Zatem powtarzałam, że się z nimi zgadzam, że ma rację w tym i tym zakresie, jednocześnie próbując pokazać szerszą perspektywę i rozwiązania w innych, polskich firmach.
Na co on miał podobne, do początkowych, argumenty:

- A wyobraża sobie pani dwóch gejów całujących się u nas na ulicy?
Zamilkłam więc. Wówczas pan Wiesław rozsiadł się wygodnie w swoim secesyjnym fotelu i opowiedział mi, jak on traktuje swoje pracownice. Jak córki. Że nie, on nie wspiera donosicielstwa, ale regularnie woła je do siebie i wypytuje, co słychać. A gdy któraś się miga, to już ma swoje sposoby, by potem wyciągnąć od niej informacje która to Gosia, czy Basia winne są jej złego humoru.

- Jednego, czego nie mogę znieść najbardziej, to jest, jak któraś płacze, a ja nie wiem z jakiego powodu! – żalił się.
Bo u nich w pracy jest jak w rodzinie.

- Organizujemy grille. Przyjeżdżają pracownice z mężami i dziećmi. Bo ja chcę wiedzieć, co się dzieje u nich w domu. Która jest w ciąży, a która poroniła. Która ma kryzys małżeński, a którą odwiedza teściowa.

Nie mają żadnych problemów, dopóki on nad nimi czuwa. Jest też pełen dobrych rad.
- Od razu powiedziałem Ani na recepcji, że ma nie spinać swoich loków, tylko nosić rozpuszczone! – mówi z dumą.

Poza tym, zabiera je na pielgrzymki. By podziękować za dobrą współpracę.
Na koniec odważyłam się zadać pytanie. Trochę z ciekawości, trochę z próżności, by dopełnić sobie obrazu Wiesława I, miłościwie nam panującego.

- A tak zupełnie hipotetycznie, panie Wiesławie, w czym najbardziej mogłaby panu przeszkodzić współpraca ze mną? Proszę mi wybaczyć, to psychologiczne, nowomodne pytanie – co najgorszego mogłoby się stać, gdyby pana dziewczyny były bardziej świadome swoich atutów w pracy, lepiej ze sobą współpracowały i stały się bardziej samodzielne?

Myśli.
O!

Nie zignorował pytania!

- Nie przychodziłyby więcej do mnie. Nie dowiadywałbym się, co się u nich dzieje.
Otóż to.

Więc niech pan Wiesław miłościwie panuje nad swoim stadkiem, sprawując pełnię kontroli.
Tymczasem ja będę dalej cieszyć się okrutnie, że jedyną osobą, której podlegam, to ja sama. Tylko wciąż zachodzę głowę – po jaką cholerę on chciał pomocy w zarządzaniu firmą?

 

15 komentarzy:

  1. Hehe niereformowalny pan Wiesław był albo w ogóle nie miał pojęcia czym się zajmujesz. A jak posłuchał podumał to stwierdził że jest zajefajnym szefem i nic tu po Tobie,pozdrawiam 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. No a ja... mię trawi choroba :)

      Usuń
    2. Tak przy chorobie parsknęłam śmiechem 😊

      Usuń
  2. No niezły element Ci się trafił :-) potrzebował widać profesjonalnego potwierdzenia swojej zajebistości hehe ciekawe, jak długo myślał wcześniej nad tymi przykładami? Ojciec dyrektor no jak nic. I na pielgrzymki je zabiera, no anioł!
    Padłam, Melciu, i zazdraszczam przygód :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aj, przygody, przygody. Tak mnie dzisiaj wybiły, że aż przysiadłam i posta napisałam. Przypomniało mi się, że pan Wiesław jeszcze lubi polowania. I rzeczy z duszą. W domu ma 36 zegarów. W biurze tylko 8. Lubi też polowania. I jak chciał kupić sobie strzelbę - to też z duszą! I takie dał ogłoszenie do prasy.
      - Jakiś debil - perorował - zadzwonił do niego i powiedział, że on ma tylko żelazko z duszą, a o strzelbach z duszami to nie słyszał!

      kurtyna.

      Usuń
    2. Hehe biedny Wiesio nie zrozumiał ;-)

      Usuń
  3. Buahahaha, ale się uśmiałam :) I wiesz, co sobie pomyślałam? Że dokładnie tak samo wyglądałaby rozmowa, gdybyś pojawiła się w firmie mojego teścia, Władcy Mordoru ;) Toż to drugi pan Wiesław - wypisz, wymaluj ! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę sobie, że ich jest całkiem sporo. Ot, charakterystyka systemu w którym wyrośli i wzorców, które mieli w swojej młodości.

      Usuń
  4. Witaj:)
    Przezabawny wpis:) Gratuluję Panu władcy niepodzielnemu dobrego samopoczucia:)
    Ja takiego poziomu satysfakcji z siebie samej i przekonania o własnej nieomylności chyba nigdy nie osiągnę;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech Cię ręka Boska broni przed tym! Tylko wtedy możesz dalej się rozwijać. A pan Wiesio chyba się już zwija :)

      Usuń
  5. Dooobreee :)
    A i jeszcze imię trafione w dziesiątkę, bo mamy ostatnio przejścia z pewnym Wiesławem...
    Mam nadzieję, że to nie ta sama osoba ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie może być! Wszelkie podobieństwo miejsc i postaci... :)

      Usuń
  6. Najwyraźniej Pan Dyrektor nie chciał żadnej pomocy tylko utwierdzenia się w tym, że jest świetny. Nie zyskasz tego klienta, a szkoda, bo byłby materiał na więcej takich barwnych wpisów :) to gość niereformowalny i z takimi bardzo cieżko się pracuje. Chyba, ze ideały odstawiasz na bok i robisz to dla kasy. Opis sytuacji jest boski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się! Nie sądzę, by kiedykolwiek powrócił z ofertą współpracy. To dobrze, nie będę mieć dylematów ideały vs. kasa :)))

      Usuń