sobota, 2 stycznia 2016

Tęsknota dziecka

Pojechaliśmy. Ja z Małżem, na Sylwestra, do knajpy z przyjaciółmi w innym mieście. Niechętnie, bo nie lubię wszelkich spędów sylwestrowych i tego przymusu zabawy. Poza tym piję niedużo, a po północy to ja bardzo przepraszam, ale już chce mi się spać. Królowa parkietu też ze mnie żadna. Szałowej kreacji: brak. Oponek na brzuchu: nadmiar. Wystarczająco dużo powodów, żeby zostać w domu.

Pomijając punkt najnajnajważniejsiejszy: jak ja mogę zostawić syna na noc u teściowej?! I dlaczego on ma się akurat DO NIEJ NOCĄ PRZYTULAĆ?!

W końcu jednak stwierdziłam, że raz na 3 lata może warto gdzieś wyjść. I napić się, for a change :) A i okazja nadarza się, by przetestować ewentualne dalsze romantyczne, około-weekendowe wypady solo. Do tej pory Koszał zawsze nam towarzyszył.

Kwestię organizacji Sylwestra zostawiłam Małżowi. Cicho liczyłam, że będzie się, chłopina, ociągał i ostatecznie okaże się, że na wypad jest już za późno.  A tu, niestety, zonk! Stolik zarezerwowany raz, dwa, hotel opodal również. No coś podobnego! :)

Trudno, klamka zapadła, trzeba jechać. Dzieć został oddelegowany do babci. Pojechaliśmy. Bawiliśmy się przednie, ku mojemu zaskoczeniu, do 3 rano (!). Męska część towarzystwa wyliczyła, że w tym roku mija 20 lat od zdania matury - hmmm... to chyba jakaś pomyłka! Ja tam upływu lat wcale nie czuję! (Za to przypływ mądrości taki, że ho, ho! :))) )

W Nowy Rok leniliśmy się w łożu do południa. Potem spacerek po Starym Mieście i kawa z obowiązkowym ciachem na dobry początek dnia i roku. Jeszcze kilka fotek w drodze do samochodu i już, już gnamy do naszego Koszałka, zastanawiając się, co też chłopina bez nas wyczynia.

A w samochodzie - niespodzianka. Nie odpala. Próbujemy raz, drugi, dziesiąty. Nic.

- Trzeba popchać, choć w sumie nie powinniśmy - decyduje Małż.
- A dlaczego? - interesuję się nader uprzejmie.
- Bo to diesel.
- Aha - mówię i znacząco kiwam głową, choć nie mam zielonego pojęcia, co to ma do rzeczy.

Pchamy. Jesteśmy już wypchnięci na sam środeczek parkingu w centrum miasta. Samochód ani drgnie. Po chwili kilku przychodniów przystaje, by nam pomóc. Panie usuwają się na boczek, a panowie stoją, deliberują, przerzucają się ekspertyzami motoryzacyjnymi. Niestety, nic to nie pomaga. Samochód jak stał, tak stoi.

W końcu taki jeden mówi, że mieszka niedaleko, to do nas podjedzie z kabelkami i podładuje nam akumulator. Po chwili się zjawia. Na desce rozdzielczej dostrzegam flagę biało-czerwoną i znaczek KOD.

- O, widzę, że pan też z gorszego sortu Polaków? - pytam.

Przez chwile nie wie, o co pytam, lecz po chwili już uśmiecha się.

- A tak, widzi pani, jakie to czasy nam nastały.

- Oby ten Nowy Rok był dobry dla nas wszystkich - rzucam szybko  i zostawiam panów samych.

Wsiadam do samochodu. Jest tam ciut cieplej, pomimo tego, że resztka wody mineralnej w butelce już nam zamarzła.

Kabelki nie pomogły. Pomimo tego, że robione własnoręcznie przez miłego pana, miedziane, solidne. Musimy wołać pogotowie drogowe.

- To dlaczego nie można popchać diesla dla rozpędu? - pytam, gdy już wiem, że nastał sprzyjający moment na udzielenie wyjaśnień (zadanie pytania wcześniej, w  trakcie czynności pchania samochodu może skutkować zwiększeniem poziomu stresu pchającego)

- To jest kwestia wtryskiwaczy i paliwa. Gdy zaczynam odpalać silnik diesla, to .... cing dziung hong i haa kabum!...

Kiedyś widziałam odcinek serialu komediowego, w którym ilekroć partnerka głównego bohatera zaczynała mieć do niego o coś pretensje, to on nagle słyszał wydobywający się z jej paszczy język chiński. Patrzył na nią, a podkład dźwiękowy z ust leciał ino z Państwa Środka.

Niestety, zauważyłam wtedy podobną przypadłość u siebie. Bardzo się starałam, ale moja ciężka głowa, mróz i pełny pęcherz spowodowały, że stać mnie tylko było na przybranie zainteresowanego wyrazu twarzy i nie przerywanie tej chińskiej melodii.

- Czy ty się dobrze czujesz? - spytał on.

- Eee, ja? - jakiż on kochany! empatyczny! - Tak! Wiesz, muszę siku.

Pognałam z powrotem do hotelu na sik, zastanawiając się, jak to się dzieje, że gdy para zna się już jak łyse konie, to rozmawiają sobie swobodnie o swoich potrzebach fizjologicznych, a czasem i wynikach posiedzeń w kibelku. Czy to dobrze? Czy to źle?

- Chłopu to trzeba zawsze pół dupy pokazywać - dzieliła się ze mną swoją mądrością ma babcia, wielce światła kobieta.

W takim oto filozoficznym nastroju robiłam swoje w ciasnym kibelku przy hotelowej recepcji. Potem znów śmig na parking, licząc w duchu, że w międzyczasie przyjechała pomoc drogowa. Ale niestety, nie. Nadal stał, jak stał. Centralnie, na środku.

Siedzimy w aucie  i śpiewamy piosenki: "jest nam ciepło, jest przyjemnie, hej! hej! hej!" Autorem piosenki był Małż. Ja dodałam element rytmiczny w postaci tuptania.

- Słuchaj, a tak hipotetycznie - pytam ostrożnie - co będzie, jak samochód nie odpali? Mam wracać pociągiem?
- No chyba tak. A ja jakąś lawetę załatwię.
- Okiej.

W koooooońcu przyjechał duży wóz koloru żółtego. Pan w kombinezonie za pomocą kabelków i własnego silnika uruchomił nam samochód. Stówkę później byliśmy wolni!

Gnaliśmy do domu tak szybko, jak tylko się dało. Wjeżdżając na podwórko rozsunęłam sobie suwaki w butach, by było szybciej je zdjąć w przedpokuju. Wpadłam do babci i nasłuchuję, w którym pokoju są. Najpierw pobiegłam na górę, ale w połowie schodów stwierdziłam, że głosy dobiegają jednak z dołu. Tak, już, już, wiem! Są w małym pokoiku przy salonie.

Wchodzę.

Patrzę.

Samochody rozłożone w rządku na podłodze.

Czekam.

Nic nie mówię.

Ignoruję Psicę, pacając ją po grzbiecie na ślepo, który zwija się w kiełbaski z radości.

Patrzę i serce mi mięknie.

Koszałek podnosi w końcu głowę i mnie zauważa. Chwilę, ułamek sekundy, patrzy, kim ja jestem. Zaraz potem mówi: "Mama!" i idzie do mnie z wyciągniętymi do góry rączkami. Kucam i otwieram ramiona. Wtedy już podbiega i rzuca się mi na szyję.

- Mama!
- Tak, to twoja kochana mamusia wróciła - słyszę głos babci.
- Cześć maluszku! - całuję jego włosy. - Tęskniłeś? Jak ci się spało?

Spoglądam na babcię. Buzię ma bardzo zmęczoną, a oczy podkrążone jak rzadko. Włosy w nieładzie. No, nie spało im się dobrze. Od trzeciej rano do piątej wołał mamę. Nie chciał pić, ani spać. Mama i mama. W końcu o piątej, gdy dziadek zajrzał do pokoju i spytał "A czemu ty nie chcesz spać?", Koszałek uznał, że oto nastał nowy dzień i czas się bawić.

Słuchając tego krótkiego sprawozdania serce miałam ściśnięte. Koszałek wołał Mamy, gdy ta akurat kładła się spać (i z jakiegoś powodu, pomimo zmęczenia, nie mogła zasnąć - choć jej myśli do Koszałka wtedy wcale nie biegły).

Wzięłam synka na ręce. Wtedy Małżon pojawił się w pokoju.

- Choć, przywitamy się z Tatusiem! - mówię do Koszałka mając już wizję, jak się wszyscy do siebie razem tulimy.

Synek ma jednak własną wizję i wyrywa mi się, by móc samemu podbiec do Tatusia. Stawiam go na ziemi i patrzę, jak do niego pędzi zarzucając dupką z pieluszką na boki.

No i oczy mi się łzawią, gdy widzę, jak się do siebie przytulają...

Zaraz potem zabieramy Koszałka do siebie. Dziadkom należy się odpoczynek. Synuś tulił się i tulił. W końcu, zupełnie wymęczony, zasnął już o 18.00. I spał, bez przerwy, do 6 rano. To mu się nie zdarza. Musiał, bidula, być bardzo zmęczony.

Na drugi dzień - Mama i Tata muszą być w zasięgu wzroku. Domaga się bardzo dużo przytulasków. Najlepiej, abyśmy nie chodzili do kibelka, nnnnno... ewentualnie, z otwartymi drzwiami, to jest stan jeszcze do zaakceptowania!

Całego drugiego stycznia spędzamy RAZEM i jest nam BOSKO.

***

Jakoś ten obrazek naszego powrotu mocno wrył mi się w serce. Silnine poczułam naszą rodzinną więź. I to, że jesteśmy dla tej kruszynki ważni, potrzebni. I jaki to jest, kurde, dla nas zaszczyt! Jak giglam to małe ciałko, to czas zwalnia, a przestrzeń się kurczy - tylko do tej, obejmującej nasze dwa, przytulone do siebie, ciała.

(A jak jeszcze dodamy do tego Psicę i Tatusia - wrrróć....! Czy aby na pewno? Chyba jednak jeden na jeden jest najwyjątkowiej :) A tak bardziej serio, to trudno porównać te dwa cudne uczucia...)

Tak sobie myślę, że do tej pory nie miałam i nie mam problemu, aby zostawić dziecko na noc lub dwie, gdy muszę zawodowo wyjechać. Wiem, że z Tatą będzie mu - i jest - doskonale. Nie miałam jednak pojęcia, że nieobecność nas obojga może być dla niego stresem, tym bardziej, że był pod opieką swojej ukochanej babci.

Póki co - dłuższym wyjazdom małżeńskim, mówimy nie! A jednonocne, jeszcze przetestujemy - może rozwiązanie we własnym domu i własnym łóżeczku, z babcią tuż obok będzie lepsze? Zobaczymy... ale niekoniecznie bardzo prędko :)

18 komentarzy:

  1. Zazdroszcze, że udało Wam się wyrwać :)
    Odkąd Mela się urodziła wychodziłam jedynie na 2-3 godzinki, nigdy na imprezę ani na wyjazd.
    I muszę przyznać, że tęsknię za zakrapianą imprezą - mamy karnawał, wszyscy coś pociągają a ja mogę sobie co najwyżej łyczka zrobić.
    W czasach pre-Mellowych lubiłam sobie dziabnąć i zaszaleć (nie żebym miała jakiś problem alkoholowy).

    Wyobrażam sobie Koszała biegnącego w Waszą stronę i ciepło się robi na serduchu :)
    Rezczywiście, są takie chwile, kiedy zwalnia czas :) I to są te chwile 1:1.

    Ściskam noworocznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano robi, robi! Taki mamy mały, domowy, generatorek ciepła rodzinnego :)

      Odściskiwuję mocno!
      M

      Usuń
  2. Meluś, wszystkiego najlepszego w Nowym Roku. Ja nie-matka, więc nie za bardzo mogę się wypowiadać, jednak obserwując moją siostrę, która ma dwie dziewczynki 8 i 3 lata (ograniczyła pracę zawodową do min bo młodsza wymaga stałej rehabilitacji) widzę, że są raz na jakiś czas, bez wyrzutów sumienia zostawia dziewczyny pod opieką babci, nawet jeśli, o dziwo ta starsza, "nie lubi" (łagodnie to ujmując ;)) kiedy mama wychodzi ;-D Buziaki. Niech Wam się szczęści Kochani :)
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magdaleno! Czy Ty to jesteś Magdą z poprzedniego wcielenia Meli? :) Hellloł!

      Wiesz, dziś się dowiedziałam, że wersja nocy spędzonej wspólnie z Koszałkiem pani Babci była zgoła inna dla Małża niż dla mnie. Hmmm... Jutro się dowiem szczegółów i chyba jakieś sprostowanie walnę w epilogu.

      Niech Wam się szczęści jak najpiękniej w Nowym Roku!!!

      Usuń
    2. Tak, tak to cały czas ja :))))) zauważyłam też, że problem opisany wyżej, występował, przy mojej pierwszej siostrzenicy ;) Dzisiaj gdy jest okazja moja siostra jak ma okazję, to wieje...:P :D Buziaki

      Usuń
  3. To ja czekam na epilog! Babcia zmęczona pewno narzekała a później się wystraszyła, że może już jej Młodego więcej nie zostawicie i zmieniła wersje wydarzeń ;-)
    Sylwestra zazdroszczę, przygód 'po' trochę mniej ;-) my w domu spędziliśmy, w sumie 6dorosłych, a Klops nawet się na fajerwerki nie obudził, choć cicho nie było a towarzystwo wyszło o 9...następnego wieczora! My się z kumpelą wyspałyśmy, a chłopcy tak na raty na kanapie drzemali hehe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i kto tu miał szampańskiego sylwestra, hę?

      Co do EPILOGU... hmmm... ja już nie wiem, co o tym wszystkim mam myśleć, chyba wolę czasem nie myśleć, gdyż i tak wpływu tutaj nie mam żadnego. Okazało się, że Młody owszem, wstał o 2.30 i wołał mnie. Babcia zamiast dać mu mleczko, to najpierw zmieniała pieluchę, potem dała... herbatki, a potem z nim rozmawiała :) Po wyczerpaniu ww. metod i stwierdzeniu, że syrena dalej jest w użyciu, wreszcie dała mu butlę i dziecko od razu zasnęło i spało tak do 5 rano. Więc suma summarum, krzyku może było z 10-20 minut? Ech....A mnię tak nerwy szarpały... :/

      Usuń
  4. Pięknie Wam się rok zaczął:) Naprawdę!
    Tyyylu rodaków garnących się do pomocy przy znarowionym aucie.
    Darmowy lód do niskosodowej Cisowianki.
    Nowa, przydatna wiedza na temat tajników działania silników diesla [i to po chińsku!;) tłumaczenia Małża było w dialekcie mandaryńskim czy kantońskim, że tak się dopytam?;)]
    No i wreszcie Koszałek.
    Stęskniony mały chłopczyk, który swą przylepnością z tytułu "odzyskanych" noworocznie rodziców jasno udowodnił, że w rodzicielskich wypadach nie tylko istotne jest, czy ojciec z matką wytrzymają bez dziecka, ale też czy owo dziecko wytrzyma bez swego najwierniejszego dwuosobowego fan clubu;)

    Roku nie gorszego niż ten, co minął, Melka!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Fakt, pomocy było sporo. Nawet ktoś tam coś przebąkiwał o "noworocznym dobrym uczynku."
      - Lód w Cisowiance był powodem chichotów - w końcu my też w 70% z wody jesteśmy!
      - Tłumaczenie w jakimś Jngcy-narzeczu, zrozumieć ni hu-hu!
      - Tja... a Koszał miał się świetnie. Dopóki nie ma nas w zasięgu wzroku, to jakoś daje sobie radę. A potem sprawdza się jedno z moich ulubionych stwierdzonek po angielsku: "you don't realise what you have been missing util it arrives" i dzieć odreagowuje dzień PO.

      Rok 2015 był niezły, przełomowy pod wieloma względami - o tym też później nabazgrzę. A ten nowy pewnie znowu mam w życiu poprzewraca. Ale o tym też później.

      PS. Nie, nie jestem w ciąży :)

      Usuń
  5. No to niezły mieliście początek roku, nie powiem :) I też zdumiewa mnie ta ludzka życzliwość i chęć niesienia pomocy bliźnim w potrzebie - dość rzadko u nas spotykana, niestety (ale może to ten świąteczno-sylwestrowo-noworoczny klimat takie cuda zdziałał ;) )

    A scena spotkania z Koszałkiem - normalnie kolana miękną i głos w gardle więźnie ze wzruszenia. Nasz Bąbi jeszcze aż taki ekspresyjny nie jest, ale na swój sposób też radość na nasz widok okazuje. Zresztą 90% czasu spędzamy razem, bo z jednymi dziadkami sam nie chce przebywać, a z drugimi z kolei aż strach go zostawić, takie miewają pomysły ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeee, mnie tam nie zdumiewa życzliwość, jakoś mam szczęście (?) do niej i raczej na dobrych ludków trafiam. Ale, ale... rację mieć możesz... może oni jeszcze wszyscy byli pod wpływem? :)

      Ach powiedz, powiedz, jakie mają pomysły ci drudzy dziadkowie? Zróbmy sobie jakiś końkurs, hahaha

      Usuń
  6. No ładne cacko! (w sensie, że ten początek roku :) )
    Melka - niech się wiedzie w tym nowym roku! Nich Koszałek Wam zdrowo rośnie! Niech będzie czas na wyjazdy do Poznania! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech! :)

      Gwoli ścisłości, od naszej ostatniej wizyty w Pozen, stopa ma tam się nie pojawiła. Ani reszta tułowia :)

      Usuń
  7. No prosze, kolejny piekny wpis! Znam Cie juz tak dlugo, ze moge sobie calkiem dobrze wyobrazic jak to bylo w tym zimnym, zdechlym aucie ;) Przypomina mi sie nasza wyprawa do Kalifornii. Nie bylo zimno, ale atmosfera pewnie podobna ;)

    Nasz Sylwester minal w rodzinnej atmosferze: kino z dzieciakami, kolacja, potem pizama, gry planszowe i butelka szampana. W weekend duuuuuzo alkoholu na weselu :) My tez bez dzieciarni przez dwa dni. Powiem szczerze, ze nie bardzo wiedzialam co mam ze soba zrobic. Mlode staly sie taka czescia mnie, ze jak ich nie ma, to nagle mam za duzo czasu! I mimo, ze juz sa duze i wiele starsze od Twojego Koszalka, to nadal z radoscia wyciagaja rece do mamy jak juz wroci do domu. Nigdy mi sie to nie znudzi. Pozdrawiam goraco i czekam na dalsze piekne wpisy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej! Kalafiornia! No i Death Valley z dzikim stadem krów :) jak o tym myślę, to wydaje mi się że to było w jakimś innym życiu. A z całej wyprawy mam tylko kilka dyżurnych wspomnień i sporo blank spaces w kuferku wspomnień.

      To ciekawe, że mówisz, że Twoje dziewczynki są tak zespolone z Twoim ja. A mimo wszystko masz czas i na wymagającą pracę, na taniec, na maratony... How do u do that girl? gdzie ten akumulatorek schowany? :)

      Usuń
    2. Jej! Kalafiornia! No i Death Valley z dzikim stadem krów :) jak o tym myślę, to wydaje mi się że to było w jakimś innym życiu. A z całej wyprawy mam tylko kilka dyżurnych wspomnień i sporo blank spaces w kuferku wspomnień.

      To ciekawe, że mówisz, że Twoje dziewczynki są tak zespolone z Twoim ja. A mimo wszystko masz czas i na wymagającą pracę, na taniec, na maratony... How do u do that girl? gdzie ten akumulatorek schowany? :)

      Usuń
  8. Hohoho!!! Wysłałam mailaaaaaa!!! Haloooo?

    OdpowiedzUsuń