Ostatnio troski się mnie imają. Nie dzieciowe (tfu, tfu), lecz
bytowe. Pokończyły mi się projekty i jestem na etapie poszukiwania nowych. Nie
podoba mi się ten chwilowy zastój. Nie pasuje mi bycie utrzymanką Małżonka. No
i martwię się. Może trochę na zapas. Wiem, że to minie. Tylko nie wiem, kiedy.
Więc szukam, przepoczwarzam się, wymyślam nowe oferty i
chyba dojrzewam powoli do tego, że w biznesie nie ma co rozdrabniać się na
drobne. Kiedyś musi przyjść ten moment, kiedy odmawia się podjęcia pracy za
niewielkie wynagrodzenie – co jest szczególnie trudne, gdy każda stówka jest na
wagę złota.
Trudne też dlatego, że lubię swoją pracę i lubię pomagać
innym. Jednak zauważyłam pewną prawidłowość: gdy daje z siebie wszystko za prawie
nic, to potem z takiej roboty wychodzę nieco pokiereszowanym psychicznie,
czując się lekko wykorzystaną – na własne życzenie zresztą! Wniosek: wolontariat
– jak najbardziej! Ale gdy jest na rachunki.
W międzyczasie, jak ten cyborg, nie przestaję programować
się na szczęście. To nawet nie jest trudne, gdy ma się takie źródło miłości w
domu. Wystarczy pomyśleć o Koszałku i już! Ciepło robi się na duszy. Mam takie
ciepełko pod sercem na zawołanie. Młodzieniec rośnie, cieszy się z każdego
dnia, z każdej nowo nabytej umiejętności. Mama też się cieszy. Każdym nowym
słowem. Nowymi skojarzeniami, coraz lepszą pamięcią.
Czasem się wkurzam, gdy rano nie pozawala mi już spać, bo
uskutecznia swój fetysz ciągnięcia mnie za włosy. I gramoli się na mnie. Zaraz
potem programuję się w myśl z książki „Tysiąc
darów” i dziękuję, że Koszał jest zdrów, pełen energii i ma kogo męczyć rano,
pokazując mi całe swoje oddanie śpiewając przy tym cieniutko: „Ma mama! Ma mama!”
by po chwili przypomnieć sobie, że
obok jest pstryczek-elektryczek do lampki lub drugi pstryczek do włączenia
płyty z piosenkami-wierszykami. Zawsze z tym samym dziecięcym zadziwieniem i ogromnym entuzjazmem.
Może to i trochę górnolotne, co tu piszę, ale to pozwala mi
pamiętać o tym, co w życiu jest ważne. Choć wiem, że samą miłością i
wdzięcznością człek się nie nakarmi. Ale na razie nie myślmy o tym…
Z Małżem (tfu, tfu!) naprawdę dobrze. Ostatnio jedna mega babeczka zadała mi pytanie, czy jest on miłością mojego życia. „Coż za pytanie”
pomyślałam sobie. Bo to takie wzniosłe, romantyczne. Czy na to jeszcze jest miejsce w dzisiejszym świecie?
Ale im dłużej o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że tak, chyba tak. Jest miłością mojego życia. I chyba teraz bardziej to odczuwam, niż na początku naszej znajomości. (Znacie Biegnącą z Wilkami? Pamiętacie przypowieść o Kobiecie Szkielecie i etapach miłości? https://biegnaczwilkami.wordpress.com/2012/07/10/odcinek-6-kobieta-szkielet-o-wylowieniu-skarbu-ucieczce-przed-nim-i-rozplatywaniu-sieci/)
Z Małżem zeżarliśmy tyle beczek soli. Mieliśmy trzy konkretne
kryzysy. I chcę myśleć, że wyszliśmy z nich umocnieni. Czuję zgrany tandem w
nas. I to jest fajne. I to jest ważne.
No i tyle u mnie. Życzcie mi pieniędzy J
No to kasiory Ci życzę! Zdrowia i uśmiechu też niech nie braknie;)
OdpowiedzUsuńNa życzenie życzę - niech "piniondz" wielki przyjdzie do Ciebie. I do mnie też :).
OdpowiedzUsuńTrzeba sie cenic, Melka. Wiesz ile jestes warta i nie dawaj sie skusic na mniej. Pieniazki przyjda, jestem tego pewna. Trzeba optymistycznie :D Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci TSUNAMI pieniędzy! :-)))
OdpowiedzUsuńDzięki, drogie :) :***
OdpowiedzUsuńJesteś dobra w tym co robisz i szczęśliwa, pieniądze przyjdą. Ciesz się, jeszcze z tego, że tylko Ci niezręcznie być utrzymanką męża, a nie, że bez Twoich pieniędzy nie macie co jeść. ;)
OdpowiedzUsuńPytasz, czy na myślenie o prawdziwej miłości jest jeszcze miejsce w dzisiejszym świecie? A ja się pytam, kiedy, jak nie teraz, w tej bogatej, rozpieszczonej Europie? Czy kiedykolwiek było na to miejsce?
O tym mogą rozmyślać intelektualiści i nieliczni szczęśliwcy, do których samo przyszło. Większość małżeństw od zarania dziejów była i jest po coś, a nie z miłości.