poniedziałek, 28 marca 2016

O układankach rodzinnych i loży szyderców

Pierwszy dzień świąt: śniadanie u teściów,  obiad u moich rodziców. 
Drugi dzień świąt: śniadanie u teściów, obiad u mnie. Z rodzicami i teściami.

Wiecie, co mnie męczy w święta? To uwikłanie w role rodzinne, w które wchodzimy. To, że poza domem rodzinnym, możemy być zupełnie kimś innym: aktywnym, samodzielnym, wesołkiem, duszą towarzystwa, you name it, a po przekroczeniu rodzinnego progu - bam! (jak mawia ostatnio non stop Koszałek) - nagle wchodzimy w buty siebie sprzed wielu, wielu lat.

Eksperymenty dowodzą jednak, że gdy ci sami członkowie rodziny, spotkają się w tym samym gronie, ale POZA domem - np. w restauracji, u cioci Kloci, na wycieczce w lesie - to wówczas znów w nas wszystkich znajdzie się więcej "nas-samych" niż "nas-w-układance-rodzinnej." Czemu tak się dzieje? Pewnie są na to jakieś naukowe wytłumaczenia :)

U Teściów układanka ról od lat jest ta sama:

Teściowa - obsługuje wszystkich, zgaduje niewypowiedziane potrzeby gości, dogadza, komplementuje, ma ogromną potrzebę kontroli wszystkich i wszystkiego. Nie mogę szepnąć nic do Małża, bo zaraz jest pytanie: "co? chcesz jeszcze paszteciku? czego szukasz?". Nie można się zaśmiać z żartu na boku, bo pada: "co? z czego się śmiejecie?" Nie mogę zerknąć na okno, bo ona już biegnie je otworzyć / zamknąć. Biega z Koszałkiem i gada do niego w tempie karabinu maszynowego, co chwila zmieniając zabawę / komendę.

Teść - siedzi jak panisko, dyryguje, krytykuje każdy jeden krok Teściowej. Oskarża ją o wszystko, o potknięcie Koszałka, o nieładne kwiatki na stole, o nóż do chleba, który leży za daleko od jego ręki.

Szwagierka / Córka - jako i jej Ojciec, krytykuje każdy ruch matki. Trudno ją zadowolić, bo ma wymagania. Np.  dźwiękowe: "nie jestem przyzwyczajona do takiego poziomu hałasu". Pory śniadania: "Tylko nienormalni ludzie wstają przed 11.00". Oraz dietetyczne: cała lista rzeczy, które nie je (m.in. jajek, majonezu, żuru, rzeczy zmielonych, itp.). W rezultacie mama gotuje kilka dań, by córka miała co jeść. Martwi się, mówi do mnie: "Ona przyjeżdża, a ja nie wiem, co mogę jeszcze ugotować, aby jej smakowało". Tymczasem Szwagierka pielęgnuje w sobie namiętnie skrypt: "w tym domu jestem nieważna i nikt się ze mną nie liczy" i znajduje na to co chwila dowody, co wytyka matce (np. winogrona w sałatce owocowej - przecież ona je winogrona ale NIE W SAŁATCE!).

Małż / Syn - niemy królewicz.

I powiem Wam, że tak, jak Teściowa mnie wkurza, tak przy okazji świąt, żal mi jest jej straszliwie. NIKT palcem nie ruszy z jej domowników, nie poda, nie przyniesie, nie nakryje, nie zmyje. A ona biega pod melodię pieśni dochodzących z loży szyderców.

Ja wiem, to są lata układów. Ja wiem, ona sama sobie na to pozwoliła. Co gorsza - ta atmosfera tego domu tak mnie wciąga, że muszę się zmuszać, by wstać i jej pomóc, bo coś mnie pcha do loży krytyków. Co, niestety, czasem też czynię.

A potem - bam! - obiad u mnie. Ten sam dzień, trzy godziny później.

Ci sami ludzie w innym miejscu (minus Szwagierka - wyjechała bez pożegnania, nie będzie jeść u mnie, wierzy mi na słowo, że jest dobre, ale zupa krem nie, sos, nie, itepe...). Plus moi rodzice, moja siostra i jej facet.

Teściowa promienieje i prowadzi rozmowę. Teść niżej głowę schyla i w ogóle do rany przyłóż człowiek. Małżon bryluje - opowieści, popisy, przykładowy Pan Domu: biega, serwuje, mnie wyręcza. Śmiejemy się, jemy, jemy, jemy, Koszał biega między nami przeszczęśliwy. Pies podbiega i dostaje smakołyki pod stołem. Jest git.

No i jak to możliwe, cio? Dlaczego "lepszą wersję siebie" serwujemy "obcym", a nie najbliższym? Ktoś ma jakiś pomysł?

Ściskam mocno,
m.

PS. Dla zainteresowanych, dziś w domu Pańci Melci podano, m.in. zupkę chrzanową z groszku i kalarepy i indyka. PYYYYYYYSZNOŚCI!!!!

5 komentarzy:

  1. I właśnie dlatego ja się w żadne role uwikłać nie pozwoliłam i w tym roku wybyłam daleeeeko, pozostawiając wszystkich z wyrazem niemego zdumienia na ustach. Lubię być przede wszystkim sobą i nie znoszę jakiegokolwiek udawania - więc skoro nawet w gronie rodzinnym nie mogę sobie na zupełną szczerość pozwolić, to po prostu...wieję, gdzie pieprz rośnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, jak zazdraszczam! Ja taki sam, niecny plan też mam... od jakiegoś czasu. Ale póki co Małżon powiedział "nie" ze względu na kiepskie zdrowie Teścia. Zawsze pada koronny argument: bo może to nasze ostatnie święta... Niemniej zainspirowałaś mnie! Na bank coś jeszcze wymyślimy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, Melu... I tak mnie natchnął Twój komentarz, bo widzę ewidentne podobieństwo do podejście mojego męża do swoich rodziców (Oni akurat mają się świetnie, chodzi o coś innego)- jak to jest, że dzieci martwią się, że to być może ostatnie święta, a teściowi nie przeszkadza to w tyranizowaniu żony?? Kobiety, z którą przeżył większość życia jak sądzę, która urodziła Mu dwoje dzieci... W Jego głowie nie zrodzi się myśl: "Hej, a może wyluzuję? Może to nasze ostatnie wspólne święta?"...

      No, a teraz o mnie. Co do ról rodzinnych, to psychologowie się nie mylą :) Aczkolwiek, jak w swojej roli tak mocno siedzę, że czy restauracja, czy mój grunt, w postaci naszego mieszkania- ja nadal jestem tą małą dziewczynką, która czuje respekt przed swoim ojcem.

      Co do Twojego pytania... Nie wiem. Dziwne, prawda? Dziwne, bo wygląda na to, że bardziej zależy nam na opinii innych, a nie na zdaniu ludzi, którzy są/powinni być nam najbliżsi. Natura ludzka to najbardziej pokręcony twór, z jakim miałam do czynienia :) Za trudne pytania zadajesz :)

      Usuń
    2. Ditto! Wiesz, mój Małż wyznał mi ostatnio, że on się bardzo swoim Tatą rozczarował. Że myślał, że jego choroba choć odrobinę zmieni jego podejście do życia, do bliskich - ale nie. Nic a nic. Mi się wydaje, że ten gość bardzo się boi i po prostu nie umie inaczej, musi tyranizować wszystkich, bo to mu daje jakieś pozorne poczucie siły.

      Zgadzam się z Tobą, że zależy nam na opinii innych - a jak nad tym się zastanowimy, to właściwie chodzi nam o... nas samych :) żeby być pięknie postrzeganym i utrzymać tą swoją fasadę zajebistości :)

      A z drugiej beczki - mówi się, że właśnie przy bliskich możemy sobie pozwolić na to, by tą fasadę odrzucić. Zgoda. Super. Tylko szanujmy się przy tej oto okazji. A nawet, jak nam czasem coś nie wyjdzie - to po prostu przeprośmy. Proste? Trudne?

      Ściskam!
      M

      Usuń
  3. Ale jazda... czytałam jak jakąś opowieść z ciekawymi (naprawdę ciekawymi!) bohaterami.
    I też mnie to nurtuje jak to tak. Że inny dom, inni ludzie. No robota dla psychologa! :)

    OdpowiedzUsuń